Zbliżały się Zaduszki to znaczy Święto Wszystkich Świętych naturalnie, ale potocznie mówiło się, że "Zaduszki już niedługo", albo na Zaduszki to i to. Słowem jakiś czas przed tymi ostatnimi chyba zaduszkami, ostatnimi, bo gdyby były wcześniej jakieś szczególne, na pewno bym też zapamiętała. Otóż na zbiórce naszego zastępu uzgodniłyśmy, że złożymy wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza, a chyba już na radzie drużyny postanowiono o dekoracji żołnierskich grobów na cmentarzu Rakowickim, z tym że nasz zastęp dostał kwaterę Powstańców Styczniowych, która jest usytuowana bliżej ulicy 29 Listopada. Zabrałyśmy się ostro do roboty. Wcześniej już, przywiozłyśmy chyba z Jordanowa gałęzie tzw. amerykańskiej sosny czyli z długimi igłami. Przygotowałśmy też bardzo dużo biało czerwonych wstążeczek, szerokie na duże wieńce dla Nieznanego Żołnierza i wąskie do wianków dla Powstańców Styczniowych. Wszystko to robiłyśmy w moim mieszkaniu, bo mieszkałam najbliżej placu Matejki (ul. Krzywa 9).
Tak nawiasem mówiąc, mieszkanie p. Zacharewiczowej przy Pędzichowie, w którym mieszkała z synami Zbyszkiem i Jędrkiem, (członkami Szarych Szeregów) i gdzie znalazły schronienie jej siostra Pani Natalia z córką Krysią, moją koleżanką jeszcze ze szkoły powszechnej, a potem z Szarych Szeregów, i nasze mieszkanie to były wyjątkowo uczęszczane komórki konspiracyjne. U mnie na przykład mieszkał jeżdżący na "wizytacje" jeden z członków Głównej Kwatery Szarych Szeregów p. Olbromski (w tej chwili już postać historyczna). Mieszkanie było zagęszczone, więc pamiętam położyliśmy go spać w kuchni na rozkładanym łóżku. Zaimponował mi ten "Druh" bo wstawał już o 6 rano, składał swoje legowisko, mył się chlupiąc głośno w miednicy, bo łazienki na Krzywej nie mieliśmy, a potem czyścił do połysku swoje nie najnowsze buty. Widać było w nim w każdym calu polskiego oficera. Ten Druh Olbromski, pierwsze co zrobił to kazał mi na swoich oczach spalić Kronikę, którą w swojej naiwności, na początku konspiracyjnego działania, zaczęłam prowadzić. Innym znowu razem pamiętam, miałyśmy zbiórkę w jednym pokoju, w drugim chłopcy coś pisali na maszynie, a tu wali do drzwi Niemiec, przyszedł żeby mnie (miałam wtedy 14 lat) wziąć na roboty do Niemiec! Mama biedna nawet nie mogła go wpuścić do pokoju, więc jakoś tam w przedpokoju zagadała, chyba pokazując moje szkolne legitymacje. No, bo żeby nie być wywiezioną do Niemiec, chodziłam do szkoły gospodarczej sióstr urszulanek, której to szkoły szczerze nie lubiłam, a bardzo trudno się było do niej dostać. Pierwszeństwo miały panny "dobrze urodzone" ziemianki, hrabianki przede wszystkim, a ja co? Na szczęście co poniektórzy ziemianie znali mego tatę, który jako dyrektor ubezpieczalni w Kielcach załatwiał im (przed wojną rzecz jasna) zbiorowe ubezpieczenia, słowem był kimś z kim się nawet musieli liczyć, więc jakoś do tej szkoły się dostałam, równocześnie uczęszczając na tajne komplety.
Wracając do Zaduszek, w przeddzień Wszystkich Świętych, a może wieczorem we Wszystkch Świętych zabrałyśmy nasz wieniec, a chłopcy swój i poszliśmy na plac Matejki. Wieniec jak wieniec nie wzbudzał podejrzeń, zaś wstążki biało czerwone były zrolowane i przypięte szpileczkami, tak że też były niewidoczne. A jednak i takiego przecież dowodu pamięci o Żołnierzu Nieznanym nie mogliśmy bezkarnie położyć. Tymczasem w Akademii Sztuk Pięknych stało wojsko, czy też policja, nie wiem, w każdym razie przed wejściem spacerował wartownik, raz w jedną, raz w drugą stronę. Trzeba więc było czekać aż będzie szedł, raczej kroczył w stronę ul. Warszawskiej i wtedy skoczyć, położyć wieńce, odpiąć szpilki i uciec czym prędzej. Tak też zrobiłyśmy. A następnie już spokojnie przedefilowałyśmy przed nosem Niemca i skręciły na ul. Paderewskiego do domu. Wiał lekki wiatr, toteż gdy obejrzałyśmy się nasze biało czerwone wstążki powiewały nad zielenią wieńca i nad całym skromnym wtedy (był inny) grobem Nieznanego Żołnierza. Na drugi dzień skoro świt, zaraz po skończeniu godziny policyjnej z naręczami wianków ruszyłyśmy na cmentarz Rakowicki. Miałyśmy zrobione przedtem rozeznanie terenu, wiedziałyśmy dokładnie gdzie są "przydzielone" nam groby powstańcze. Doszłyśmy do muru cmentarnego na ul. 29 Listopada, bramy były jeszcze zamknięte, a nam chodziło właśnie o to aby udekorować groby przed otwarciem bram. Do dziś nie wiem jak dostałyśmy się za ten mur. Wiem na pewno, że wspinałyśmy się, może jedna pomagała drugiej? Nie wiem. Wiem jedno, że po szóstej rano przeskoczyłyśmy ten mur i dostałyśmy się na teren cmentarza. Szybko położyłyśmy wianki na tych kilkudziesięciu grobach, szybko przypięły biało czerwone wstążki i kiedy bramy o 8 otwarto, nasza kwatera była najpiękniej na świecie biało czerwona. Wreszcie mogłyśmy się i pomodlić. Niestety nie na długo, zaraz bowiem po otwarciu cmentarza wkroczyli na jego teren granatowi polscy policjanci, zobaczyli te biało czerwone wstążeczki i dalejże zrywać. Ale nie z nami taka sprawa! Miałyśmy pełne kieszenie zrolowanych wstążeczek, chowając się za nagrobkami, zwinne, szybkie, co który zerwał, my z drugiej strony przypinałyśmy nowe. Ta zabawa trwała chyba do południa, w każdym razie kiedy odchodziłyśmy bardzo już głodne i zmęczone, wstążeczki wciąż dumnie powiewały na wietrze. I taka to była nasza dziecięca wojna z okupantem.
Dodam, że jeszcze zanim wstąpiłam do Szarych Szeregów (w 1943 roku) wcześniej już 3-go maja i 11-tego listopada, zawsze z własnej, bardzo jeszcze dziecięcej inicjatywy kładłam kwiaty na grobie Nieznanego Żołnierza. Pamiętam raz kiedy położyłam bukiecik, podbiegł Niemiec i wrzasnął żebym zabrała, popatrzyłam na niego wymownie (mama mówiła w takich razach, nie patrz się tak na niego bo nas zamkną) i zapewne wyczytał w nich, co myślałam bo porwał z wściekłością te kwiaty z płyty i wdeptał w ziemię (wokół grobu była wtedy ziemia na sadzenie kwiatów). Dobrze, że mnie nie zastrzelił.
Teresa Siedlar Kołyszko ps. Skierka