Poczet por. "Jara" zajął stanowisko od wschodniej strony, na styku tartaku z lasem, po lewej strome dróżki prowadzącej do tartaku, naprzeciwko zabudowań gospodarczych i budynków biurowych. Razem z por. "Jarem" był por. "Jastrząb", zastępca dowódcy kwatermistrzostwa zgrupowania. Odległość do zabudowań, których kontury były widoczne, wynosiła nie więcej niż sto metrów.
Dwa plutony cekaemów wraz z por. "Tomem", zastępcą "Jara", i wachmistrzem Zołotarem poszły jeszcze bardziej w lewo od stanowiska pocztu dowódcy, zajmując pozycje po południowo-wschodniej stronie tartaku. Miały one na znak dany rakietą ostrzelać obiekt tartaczny, a część cekaemistów, z por. "Jarem", miała uderzyć na budynki gospodarcze i biurowe.
Nieco dalej, z kierunku południowego, por. "Lawa" powinien zaatakować i opanować halę tartaczną. Chor. "Nieczaj" ze swoimi szwadronami i poczet por. "Doliny" zajęli stanowiska od strony północno-wschodniej. Jedno skrzydło l szwadronu st. wachm. "Wołodyjowskiego" miało uderzyć na stację kolejową. Drugie, na bramę główną tartaku i koszar z pomocą 4 szwadronu ppor. "Jawora". Ponadto 4 szwadron, atakując od wschodu, miał opanować baraki mieszkalne i zdobyć skład amunicji.
Jeszcze przed rozpoczęciem natarcia chłopcy st. wachm. Zołotara i por. "Lawy" cichutko, przez zaskoczenie, obezwładnili kilku wartowników niemieckich. Por. "Tomowi", skradającemu się do bunkra, przydarzyła się przygoda. Chcąc obezwładnić niemieckiego wartownika, o mało sam nie padł ofiarą. Będąc jednak od Niemca zwinniejszy w tej szarpaninie, powalił go w końcu na ziemię.
Por. "Jar" nerwowo spoglądał co chwila na swój zegarek z fosforyzującą tarczą. - Powinni już zacząć, zaraz będzie północ - odezwał się do por. "Jastrzębia". Nim upłynęło kilka sekund, biała rakieta wyleciała w górę. Pada komenda: - Ognia! Na całej linii zaterkotały karabiny maszynowe i pistolety automatyczne. Słychać było także pojedyncze strzały. Po chwili wystrzelono czerwoną rakietę. Por. "Jar" wydaje rozkaz: - Chłopcy, skokami naprzód! W lesie, wśród echa strzałów i terkotu broni maszynowej, rozległy się teraz gromkie okrzyki: - Hura!, Hura! Teren tartaku był coraz bardziej oświetlony. Przed nami, gdzieś na prawo, paliły się sagi drzewa. Tu i ówdzie padały strzały od strony wroga.
Poczet por. "Jara" atakował. Szybko pokonaliśmy ogrodzenia z drutu kolczastego. Przez moment, w ciemnościach, dojrzałem pochylone sylwetki por. "Jara", por. "Jastrzębia" i wachm. "Zaremby" - Aleksandra Bibika, przełażących przez dziury w ogrodzeniu. Kapral "Wilga" - Adam Gromadka, ułan "Ryś" - Stefan Mały i ja, wysunęliśmy się do przodu, przed oficerów. Palące się stosy desek oświetlały teren. Płonęło ich coraz to więcej. Oznaczało to, że chór. "Nieczaj" ze swoimi ułanami dobrze buszuje już na terenie tartacznym. Dookoła płonęły z wielkim trzaskiem poukładane w stosy krawędziaki, bale, przeróżne belki oraz deski. Buchał z nich wysoko ogień.
Wystrzelona na prawym skrzydle zielona rakieta oznajmiła, że nasi zajęli już stację kolejową. Biegłem bez oglądania się na innych, trzymając w dłoniach karabin gotowy do strzału. Znalazłem się pierwszy przy parterowym budynku biurowym, do którego wskoczyłem przez otwarte boczne drzwi. Z małego przedsionka zobaczyłem otwarte drzwi do pokoju, oświetlonego blaskiem płonących sągów drzewa. Wpadłem do tego pokoju i wychyliłem głowę w stronę wnęki. Zobaczyłem przy oknie SS-mana, mierzącego w stronę, z której nadbiegali por. "Jar" i por. "Jastrząb". - Hande hoch! - krzyknąłem z całej siły i karabinem uderzyłem Niemca. SS-man zaskoczony i oszołomiony podniósł natychmiast ręce do góry i odwrócił się twarzą w moją stronę. Odebrałem mu broń, odpiąłem pas, wyprowadziłem na zewnątrz i przekazałem porucznikom "Jarowi" i "Jastrzębiowi". W kilku słowach powiedziałem o zdarzeniu z Niemcem. Odbiegając już usłyszałem, jak por. "Jastrząb", znający dobrze język niemiecki, zaczął z sierż. "Zarembą" zadawać mu pytania. Mnie jednak te sprawy już nie interesowały. Razem z ułanem "Rysiem" pobiegliśmy znów do biura. Tu rozpoczęliśmy przegląd szaf i biurek podobnie, jak czynili to już nasi koledzy w sąsiednich pomieszczeniach. Znaleźliśmy jeszcze dwa karabiny pozostawione przez uciekających Niemców oraz papierosy, czekoladę i zapałki. To się nam bardzo przyda. Poza tym zabrałem jakieś papiery, rysunki oraz znalezione nowe buty. Tą zdobyczą bardzo się ucieszyłem, ponieważ w lesie buty szybko się niszczyły. Opuszczając budynek podpaliliśmy kosz z papierami.
Uderzenie na Piaski Królewskie zakończyło się dużym sukcesem. Zabitych zostało trzydziestu SS-manów, rozbrojono ponad osiemdziesięciu ludzi z Organizacji Todta. Pochodzili oni z Francji, Belgii i Holandii. Zdjęto im mundury i buty. Były nam potrzebne. Kilku z nich błagało o przyjęcie do oddziałów partyzanckich. Zostali później przyjęci. Resztę rozpuszczono do domów.
W ten sposób w skład naszego zgrupowania weszli ochotnicy innych narodowości.
Zdobyliśmy trzy ciężkie i kilka ręcznych karabinów maszynowych, kilkadziesiąt karabinów, pięć pistoletów maszynowych, sporo amunicji oraz kilka wozów z żywnością.
Straty własne tego nocnego wypadu wyniosły trzech zabitych. Poległ plut. pchor. "Grzmot" - Władysław Wilniewicz z Nowogródczyzny. Był z pocztu por. "Doliny", a na ten nocny wypad zgłosił się na ochotnika. Poległ również strz. Władysław Grunota oraz ułan "Toni", Francuz, który przed kilkoma miesiącami przyłączył się do naszych oddziałów i służył w 1 szwadronie st. wachm. "Wołodyjowskiego". Podczas walk Francuz ów próbował nakłonić swoich rodaków do poddania się i wtedy zginął. Było też kilku rannych.
**********
Zgodę na umieszczenie na stronach internetowych Muzeum Armii Krajowej w Krakowie niniejszych wspomnień Pawła Kosowicza udzielił Jego Syn, Piotr Kosowicz, Warszawa, 17 lutego 2012 r.