fbpx
Wojna i Boże Narodzenie

Wojna i Boże Narodzenie


Wigilia 1939 roku była jedną z najbardziej smutnych w dziejach. To pierwsza Wigilia po agresji Nazistowskich Niemiec i Rosji Radzieckiej oraz brutalnych walkach, które przyszły wraz w nią.

Była też pierwszą, kiedy ciągle żywo wspominano ostatnie święta, z roku 1938, która dużej liczbie mieszkańców Polski kojarzyła się z poprawą sytuacji ekonomicznej. Stół wigilijny był coraz większy, a widoki na przyszłość względnie dobre. Trudno było zimą 1939 roku stworzyć choćby pozory normalności.

Na wigilijnym stole

Na wigilijnym stole, tuż przed wojną, podobnie jak dzisiaj gościły: śledzie, karp, kapusta, barszcz, zupa grzybowa, czy kompot z suszu. Tradycja nie sprostała wojennym realiom, a wszelkie braki na świątecznym stole zastępowano ziemniakami. Były w miarę tanie i stosunkowo łatwo dostępne. Ryba była prawdziwym luksusem. Jej cena przyprawiała o zawrót głowy. Zamiast śledzia, czy karpia spożywano stynki, czyli maleńkie ryby, które akurat łowiono zimą. Kilogram schabu kosztował 120 złotych, gęś 500 zł. Średnia pensja robotnika wynosiła zaledwie 110 złotych. Prawie na wszystkich stołach był barszcz. Tylko zakwas wystarczył, by go przygotować. Ziemniaki serwowano pod różnymi postaciami: gotowane z surową cebulą, placki ziemniaczane, pieczone, czy kluski ziemniaczane. Słodkości były natomiast rzadkością. Cukier był bardzo drogi, ale upieczenie świątecznego ciasta wciąż było możliwe. Zamiast cukru używano miodu, szczególnie na wsiach i w małych miasteczkach. Zamiast maku do tradycyjnej strucli dodawano marchwi, albo soi nasyconej. Jednym z najważniejszych wydarzeń podczas wigilii było łamanie się opłatkiem, albo chlebem i oczywiście życzenia. Wśród najczęściej wypowiadanych były te dotyczące pokoju oraz tego, by spotkać się kolejnej Wigilii.

Choinka

Choinka była jednym z najbardziej widzialnych elementów świąt. W czasach pokoju dekorowano ją łańcuchami z kolorowego papieru, świeczkami, cukierkami, orzechami zwiniętymi w sreberka po czekoladzie, watą, która imitowała śnieg, włosami anielskimi, kolorową bibułą, czy papierowymi ozdobami. W grudniu 1939 roku choinki ozdobione w ten sposób należały do mniejszości. Część ozdób uległa zniszczeniu, inne porzucono w czasie ucieczki. Na jarmarkach, czy targach można było spotkać handlarzy, którzy oferowali podobne dekoracje, ale ich cena była zaporowa, dostępna tylko dla najbardziej zamożnych lub okupantów. Mimo tych trudności bożonarodzeniowe drzewko musiało znaleźć się w każdym domu,  nawet w bardzo uszczuplonej postaci: gałązki świerkowej, czy pęku jedliny. Zapach drzewka wciąż kojarzył się z prawdziwie świąteczną atmosferą. Ale prezentów pod nią nie leżało specjalnie dużo.

Pasterka

Pasterka była dotąd obowiązkowym punktem wieczoru wigilijnego. Dla wielu Polaków uczestnictwo w niej oznaczało prawdziwą celebrację Bożego Narodzenia. W wielu miejscach Polski kolacje wigilijną przesuwano na późniejszą godzinę, tak by zaraz po niej udać się do kościoła. Wojna i okupacja przerwały ten zwyczaj. Opuszczanie domu o takiej porze groziło śmiercią z uwagi na godzinę policyjną oraz inne zagrożenia. Stąd tradycyjną, bożonarodzeniową mszę przeniesiono na dzień świąteczny, bardzo wcześnie rano.

Święta na froncie

Święta na froncie również były obchodzone: jako spotkanie przy stole, czy tylko symboliczne życzenia od dowódcy i kolegów. To zależało od miejsca i sytuacji na froncie. Często świętowano w towarzystwie lokalnej społeczności, której akurat bronili żołnierze. Byli zapraszani do prywatnych domów, kościołów. Wręczali nawet prezenty, najczęściej żywność i towary, które były trudno dostępne. Żołnierskim świętom towarzyszyły choinki lub inne drzewka. Czasem, ozdabiano je blaszkami z konserw i łuskami z karabinów. Organizowano nawet msze polowe. Świętowanie, jeśli nie tylko symboliczne, było zawsze bardzo krótkie.

Poniżej fragment zapisków wojennych Władysława Mordasiewicza, żołnierza dywizjonu 302 (zapis oryginalny):

„Tak za dniem zchodzi, że już dzisiaj mamy Wigilię, zapomniałem, gdyż od prawie dwu tygodni jesteśmy część naszych ludzi, a zwłaszcza eskadry „A” i „B” mieszkają przy samolotach na lotnisku West Hampnett, a bez miejsca do spania, i część grupy „M” mieszka w barakach blaszanych na nowo budowanym lotnisku Manston i dojeżdżają na lotnisko samochodami. Nasza kancelaria jest w starym, opuszczonym, majątkowym domu, angielską kancelarię przeniesiono na lotnisko West Hampnett i jakoś to było, dzisiaj mamy Wigilię, wspólną wieczerzę, ma być Pawlikowski, Brzezina, może przyjedzie Kępiński, bo dotychczas jeszcze nie przyjechał, no i trochę gości angielskich zaproszonych. Ja miałem jechać do niejakiej Mrs. Brown, lecz może jutro pojadę. Tymczasem kupiliśmy trochę sardynek, trochę wódki, no jak to na Wigilię. Wieczór w kancelarii, Bolek, ja, Stanley i Zagai popiliśmy trochę, a potem pojechaliśmy do West Hampnett na wieczerzę, która składała się z opłatka, po parę kanapek, po kieliszku wódki i po butelce piwa, jest ppor. Gładych, przygrywa na harmonii, jest kpt. Brzezina, tylko spóźnił się Pawlikowski, bo samochód nawalił. Nastrój dość jakiś niewyraźny, gdyż każdy myślą biegnie het daleko gdzie w tej chwili zasiadają przy stole Wigilijnym najdrożsi, jest to z kolei już drugo wigilia spędzona na obczyźnie z dala od swoich.”

 

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe