fbpx
„Najmniej jestem tam gdzie jestem…” – recenzja książki

„Najmniej jestem tam gdzie jestem…” – recenzja książki


„Najmniej jestem tam gdzie jestem” to słowa, które wypowiada główna bohaterka opracowania, a więc Zofia z Vorzimmerów, po mężu Breustedt, w liście do swojej córki Marysi.

Wyrażają dokładny stan ducha Zofii w momencie pisania listu, ale też w każdym innym momencie jej przebywania na terenie warszawskiego getta. Mimo ogromnych uciążliwości i permanentnego zagrożenia ciągle wyobrażała sobie moment, w którym po opuszczeniu tego miejsca spotka się wreszcie z córką. To był jedyny sposób, by przetrwać – wyobrażać sobie, że jest się w zupełnie innym miejscu.

„Najmniej jestem tam gdzie jestem (…)” poza listami między Zofią i córką Marią, ojcem Hansem, babką Różą, ciotką Krystyną i kilkoma innymi osobami, zawiera obszerny wstęp autorki publikacji Elżbiety Orman, w którym szeroko opisuje losy rodziny Vorzimmerów. To niezwykle ciekawa opowieść o lwowskich Żydach, którzy wkroczyli na drogę zaawansowanej asymilacji. Można śmiało powiedzieć, że to polska rodzina o żydowskich korzeniach, od połowy XIX wieku zaangażowana w działalność patriotyczną, między innymi przez wydawanie obszernych albumów z historii Polski i literatury. Wujek Zofii, Alfred, był bardzo znanym i szanowanym lwowskim wydawcą i księgarzem, aranżującym życie towarzysko-polityczno-patriotyczne całego Lwowa. Lwów to zresztą jedno z najbardziej liberalnych miejsc w Europie przełomu XIX i XX wieku. Zofia z Vorzimmerów to artystka. Studiowała w Monachium, potem we Florencji i właśnie tam poznała swojego męża, Joachima Breustedta, z pochodzenia Niemca, także artystę malarza.

Jak dokładnie i dlaczego Zofia znalazła się w getcie? Na kilka miesięcy przed rozpoczęciem wojny musiała uciekać z Niemiec ze względu na pochodzenie. Polska i Warszawa wydawała się wtedy sensownym wyborem. Mimo, że wraz z mężem musieli praktycznie zaczynać od nowa, mieli pewność, że rodzina i przyjaciele nie pozwolą im zginąć. We wrześniu 1939 roku życie Zofii i Joachima znowu wywróciło się do góry nogami. Tylko kwestią czasu było, kiedy Joachim (Bobo) dostanie wezwanie do Wermachtu, a Zofia nakaz opuszczenia mieszkania i przeniesienia się do getta.

Żydowskie pochodzenie było prawdziwym przekleństwem Zofii. Czuła się Polką. Żydowskość określała jedynie jej pochodzenie, które z czasem u Vorzimmerów stało się historią i w żadnym aspekcie nie determinowało życia rodziny. W getcie czuła się  zupełnie wyobcowana, otoczona ludźmi, z którymi nigdy nie przecięły się jej losy, zwyczajami kulturą i językiem, których nigdy nie poznała.

„Najmniej jestem tam gdzie jestem (…) Listy Zofii z Vorzimmerów Breustedt z Warszawy i getta warszawskiego do córki Marysi w Szwajcarii” to przede wszystkim opowieść o losach polsko-żydowsko-niemieckiej rodziny, które w tym czasie nie mogły się dobrze potoczyć.

Listy Zofii to niezwykle intymny obraz życia w miejscu, w którym nie da się żyć. W liście do córki Marii pisze, że „chodzi tylko o to, by przetrzymać i zebrać siły na kolejny dzień”. Było to możliwe właśnie dzięki tej korespondencji, bo oczekiwanie na list, albo wiadomość, że zaraz przyjdzie jest jedynym celem i sensem istnienia. Lektura wiadomości od Marii i opis życia codziennego we względnie spokojnej Szwajcarii, opis postępów w nauce, a nawet miłosnych rozterek stają się zbawienną poręczą. Z kolei Zofia w swoich relacjach z getta zachowuje względny spokój, opisuje ten świat jak daleką, odrażającą krainę, istniejącą gdzieś w odległym świecie także po to, by list zdołał przejść szczegółową cenzurę. Kiedy pisze o tym jak bardzo tęskni do córki i jak bardzo nie może doczekać się dnia, w którym ona, Marysia oraz Bobo wreszcie się spotkają, kipi od emocji. Opisywanie codziennego  dnia, pracy, która zajmuje 14 godzin na dobę, z jedną przerwą na zupę, o coraz większej ciasnocie, o rzeczach osobistych, które ostatecznie zostają zredukowane do dwóch fotografii: Marysi i Bobo są czasem mechaniczne, jakby zupełnie pozbawione emocji, zgodne ze stwierdzeniem, które pada w jednym z nich: „Moje tęsknoty idą w pięciu różnych kierunkach. Najmniej jestem tam gdzie jestem”.

Zofia przez cały okres przebywania w getcie czeka na odwiedziny męża, który będąc w Wermachcie przemieszcza się z wojskiem między Polską, Rzeszą oraz Austrią. Nie wie, że Bobo nigdy nie dotrze do getta, nawet będąc w Warszawie, bo najprawdopodobniej wie, jaki los czeka wszystkich mieszkańców tej dzielnicy.  Ma nadzieję, że sprawa jej wyjazdu z getta do Austrii, Szwajcarii lub gdziekolwiek indziej, gdzie będzie bezpieczna, ciągle ma szansę na pozytywne rozpatrzenie. Być może tylko sprawia takie wrażenie przed córką, doskonale wiedząc i widząc, że jeśli kiedykolwiek opuści to miejsce, będzie to jej ostatnia podróż.

Opisy i wspomnienia czasów tragicznych, okoliczności wojennych, czy innych, które są pełne ludzkiej tragedii często cierpią, bo czas nakłada na nie filtr, a każda kolejna opowieść przynosi nowe odczucia i emocje.

„Najmniej jestem tam gdzie jestem… Listy Zofii z Vorzimmerów Breustedt z Warszawy i getta warszawskiego do córki Marysi w Szwajcarii” to relacja dzień po dniu, słowa myślane i pisane tu i teraz. To zaglądanie w głąb duszy bez pozwolenia.

Julita Majewska