fbpx
W ogrodzie bestii – recenzja

W ogrodzie bestii – recenzja


Największy dramat XX wieku, jaki rozegrał się na ziemskiej scenie, nosił tytuł „II wojna światowa”. Ta kilkuwątkowa tragedia rozpisana na wiele aktów miała swój prolog w postaci przejęcia władzy przez niespełnionego malarza, którego charyzma porwała miliony obywateli Niemiec. Dziś spojrzymy na ów prolog oczami aktorów drugiego, a może nawet i trzeciego planu: pierwszego ambasadora USA w III Rzeszy oraz jego córki, którzy znaleźli się „W ogrodzie bestii”.

„W ogrodzie bestii” to oczywiście tytuł książki Erika Larsona, amerykańskiego dziennikarza i historyka, którego publikacje niejednokrotnie królowały na listach bestsellerów. Sławę przyniosła mu powieść „Diabeł w Białym Mieście”, którą obecnie przenoszą na ekran Martin Scorsese oraz Leonardo DiCaprio. Larson w „W ogrodzie…” sięga po historię Williama Dodd’a, amerykańskiego profesora historii i wykładowcy wysłanego w 1933 r. na placówkę w Berlinie. Dodd na ambasadora pasuje jak pięść do oka. Jest skromny, ceni sobie prawdomówność i przede wszystkim nie jest zwolennikiem izolacjonizmu, ukochanego wówczas przez amerykańską opinię publiczną. William Dodd to nie jedyny protagonista naszej książki, drugą – moim zdaniem, dużo ciekawszą bohaterką jest jego córka – Martha. Dziennikarka marząca o pisaniu własnych powieści, którą sowiecki wywiad określił mianem utalentowanej, mądrej i wykształconej kobiety, której prowadzenie się musi być cały czas pod kontrolą. Agent NKWD stwierdził ponadto, że Martha to typowa przedstawicielka amerykańskiej bohemy, seksualnie wyzwolona kobieta, gotowa pójść do łóżka z każdym przystojnym mężczyzną.

Kiedy myślimy o III Rzeszy prędzej pojawiają się przed oczami skutki istnienia tego państwa – wojna oraz Holokaust. Gdy usiądziemy do lektury książki Larsona warto wyzbyć się tych obrazów. Patrzmy więc na Niemców i Niemcy bez tego bagażu, który dopiero miał się pojawić. Autor świetnie obrazuje rodzące się zło, które małymi krokami niszczy wolność i demokratyczne mechanizmy. Marian Turski powiedział, że Auschwitz nie spadło z nieba. Może to truizm, ale to próbuje udowodnić Erik Larson w swojej książce.

Dzięki relacjom Williama Dodda widzimy jak w Niemczech atakowani są Amerykanie oraz masowo prześladowani są niemieccy Żydzi. Ambasador jest zmieszany, faktem że władze państwowe wykluczają społecznie i prawnie jedną, konkretną grupę osób, odzierając ją jednocześnie z człowieczeństwa. Z drugiej strony jego córka poznaje śmietankę towarzyską Berlina. Zwiedza Niemcy i powoli rośnie w niej fascynacja nazizmem, który utożsamia z patriotyzmem i postrzega jako ideologię budującą wspólnotę. Jej opinia zmienia się dopiero, gdy sama ociera się o przemoc.

Wspomniałem o śmietance towarzyskiej miasta nad Sprewą. W książce Larsona warto zwrócić uwagę na ten wątek. Córka ambasadora utrzymywała liczne kontakty… towarzyskie z ciekawymi postaciami, np. szefem gestapy (późniejszego gestapo) Rudolfem Dielsem, Ernstem Udetem, czy z Ernstem Hanfstaenglem „Putzim” – powiernikiem Adolfa Hitlera. Larson przedstawiając jej opinie pokazuje nam ludzi, którzy jeszcze nie są zbrodniarzami, lecz właśnie się nimi stają. „W ogrodzie bestii” jest bardzo dobrym źródłem do tego, abyśmy spojrzeli na tych ludzi z innej perspektywy. Widzimy wręcz jak naziści, jeden po drugim, odkrywają karty i jak reagują na to zwykli Niemcy.

George Orwell w jednym ze swoich esejów stwierdził w krajach anglojęzycznych utarło się przekonanie, które przetrwało do wybuchu wojny, że Hitler to niegroźny obłąkaniec. Ostatni wątek, na jaki chciałbym zwrócić uwagę to wielki świat dyplomatów. Śledząc historię ambasadora Dodda mamy możliwość zrozumieć powody wstrzemięźliwości Stanów Zjednoczonych w potępieniu reżimu III Rzeszy.

Oto widzimy ogród bestii pełen kolorów  – brunatny kolor koszul SA, bladoniebieskie oczy Hitlera, czerwony kolor wina pitego podczas ambasadorskich rautów i koloru żydowskiej krwi przelewanej na chodnikach niemieckich miast. To nie był czarno-biały świat. Warto o tym pamiętać.

Autor tekstu: Mateusz Gawlik