fbpx
Ogień wyszedł z lasu – recenzja

Ogień wyszedł z lasu – recenzja


W historii mamy do czynienia z wydarzeniami, które nie tyle zmieniały jej bieg, ile miały dla niej kolosalne znaczenie. Najczęściej są to katastrofy, tragedie, bo czyż na błędach nie uczymy się najczęściej? Dla żeglugi morskiej było to zatonięcie Titanica. Dla polskiej policji strzelanina w Magdalence. Dla straży pożarnej wielki ogień z 1992 r. w okolicach Kuźni Raciborskiej. Zginęli wtedy ludzie, spłonęły tysiące hektarów lasów. Polscy strażacy stanęli przed wyzwaniem. O tym jest debiutancka książka Dawida Iwańca pt. „Ogień wyszedł z lasu”.

Rok 1992 r. Polacy zapamiętają z kilku większych i mniejszych wydarzeń. W styczniu powstała Samoobrona RP – partia skupiająca zwolenników narodowego agraryzmu, z której wyewoluowała partia Andrzeja Leppera. Z bardziej doniosłych wydarzeń należy uznać przedstawienie w czerwcu tzw. listy Macierewicza, otwarcie pierwszego w Polsce McDonalda oraz premierę telewizyjną teleturnieju Koło Fortuny. Pogoda latem była idealna. Było gorąco i słonecznie. Jednak w całym kraju panowała susza, a lasy były gotową do zapłonu pochodnią. Dawid Iwaniec rozpoczyna swoją książkę dokładnie dwoma zdaniami:

Kartki tej książki mają wilgotność kilka procent. Taką samą, jaką pod koniec sierpnia 1992 roku miała ściółka w lasach w okolicach Kuźni Raciborskiej.

Nadchodzi 26 sierpnia, wybucha pożar. Zaczyna się wojna z żywiołem i muszę przyznać, że autor odrobił lekcję, a nam czytelnikom zafundował nie tyle lekturę, a uczestnictwo w opisywanych wydarzeniach. I niech was, Drodzy Czytelnicy, nie zwiedzie ta poetyckość. Książka, choć niepozbawiona kwiecistych metafor, jest bardzo rzeczową relacją wydarzeń. To jak jest zbudowana przypomina konstrukcję fabuły filmu wojennego. Sugeruje to używana przez autora wojenna frazeologia: front pożaru, strażacy bijący z działka, kompanie wozów, itp.

Rozdziały Iwaniec rozpoczyna wpisami ze strażackich kart manipulacyjnych, tj. dokumentów wypełnianych przez strażaków podczas akcji gaśniczej. Krótkie, wręcz żołnierskie zdania wpisów pogłębiają odczucie tego, iż czytelnik znajduje się w środku wydarzeń.

6.40 – powierzchnia pożaru 5140 ha. Obszar bezpośrednio zagrożony 4000 ha. Do obrony 16 000 h. Główny front w kierunku południowo-wschodnim.

Bohaterowie przedstawieni przez Iwańca to ludzie z krwi i kości. Ukazani są autentycznie, dzięki czemu czytelnik szybko nabiera do nich sympatii. Tak jak do strażaków, którzy jako pierwsi pojadą walczyć z ogniem. Dodam od razu, że również kilka zdań wystarczyło, abym poczuł wielki żal, gdy opisano ich śmierć…

Wreszcie poznajemy głównego antagonistę. Ogień. Dawid Iwaniec personifikuje pożar przedstawiając żywioł jako wroga na froncie. Czasem przedstawia jako dzikie zwierzę:

Podrażnione przez skradających się z boku strażaków otworzyło oczy i ruszyło prosto na nich. Tuż przed nimi stanęło na tylnych łapach i ryczy wściekle, szykując się do ataku.

Można poczuć klimat zagrożenia, prawda?

Dawid Iwaniec prowadzi czytelnika przez różne zagadnienia, meandry ludzkich uczuć, ale również kreśli przed nim całą otoczkę, która towarzyszy bohaterom. Poznajemy więc historię terenu, na którym rozgrywa się walka z ogniem. Wycieczki historyczne autor wykorzystuje zgrabnie (z wykształcenia jest archeologiem), aby wytłumaczyć wydarzenia z 1992 r. Jak wtedy, gdy sięga do czasów II wojny światowej i bombardowań pobliskich fabryk przez Aliantów. Czytelnik może bowiem nie wiedzieć, że w trakcie pożaru tysięcy hektarów terenu pod wpływem żaru w lesie słychać było ciągłe eksplozje niewybuchów. Na koniec wspomnę, że nawet przytoczone anegdoty mają charakter kognitywny. Przykładowo 31 sierpnia (na marginesie dodam, że tego dnia w TVP swoją premierę miał serial sensacyjno-historyczny Pogranicze w ogniu) oglądać pożarzysko przyleciał śmigłowcem prezydent Lech Wałęsa, który w kopercie przywiózł strażakom żywą gotówkę tj. 500 mln zł (po denominacji 50 tys. zł). Takie to były czasy.

Ktoś, kto lubuje się w literaturze faktu i reportażach jako takich sięgnąć po książkę Iwańca powinien  nie zawiedzie się. Książka ma na tyle niski próg wejścia, że również osoby nieobeznane z gatunkiem bez trudu będą mogły załapać bakcyla.

Książkę wydało Wydawnictwo Dowody na Istnienie przy współpracy Fundacji Instytutu Reportażu.

Mateusz Gawlik